Sprinterka Małgorzata Hołub-Kowalik w RDC: Dla mnie drużyna jest najważniejsza

  • 01.10.2022 12:15

  • Aktualizacja: 17:48 01.10.2022

Małgorzata Hołub-Kowalik to polska lekkoatletka, sprinterka, olimpijka z Rio (2016), mistrzyni olimpijska w sztafecie mieszanej 4×400 m oraz wicemistrzyni olimpijska w sztafecie kobiet 4 × 400 m z Tokio (2020). W ostatnio zakończonych Mistrzostwach Świata w Monachium zdobyła srebrny medal w sztafecie 4 × 400. Z Małgorzatą Hołub Kowalik o zakończonym sezonie, treningach i drużynie rozmawiała dziennikarka RDC, multimedalistka olimpijska w wioślarstwie Agnieszka Kobus-Zawojska.

Agnieszka Kobus-Zawojska: Gosia, jakbyś podsumowała ostatni sezon?

Małgorzata Hołub-Kowalik: To był chyba najtrudniejszy sezon w mojej dotychczasowej karierze. Po igrzyskach olimpijskich wydawało mi się, że świat i sport stoją przede mną otworem i na tej fali będzie mi łatwo przejść przez ten sezon. Niestety pojawił się uraz, który skomplikował moje przygotowania, dlatego rezultaty były mocno niesatysfakcjonujące i było coraz ciężej.

A.K.-Z.: Jakby jednak nie patrzeć, sezon zakończyłyście medalem mistrzostw Europy. Po tych ciężkich i burzliwych dla waszego zespołu chwilach jest to chyba jednak jakaś wisienka na torcie. Nie można tego rozpatrywać w kategoriach porażki.

M.H.-K.: Nie traktuję tego jako porażki. Wiadomo, że ten medal bardzo cieszy, jednak satysfakcja z tego sezonu nie jest na najwyższym poziomie. To jest może dobra nauka na kolejne sezony.

A.K.-Z.: Co cię najbardziej zaskoczyło podczas minionych mistrzostw Europy, kiedy mieliśmy wysyp medali od polskiej reprezentacji.

M.H.-K.: Jeśli mam być szczera, to najbardziej zaskakujący i dla mnie, i dla wszystkich był medal dla Ewy Różańskiej. Bardzo też ucieszył nas medal dla Ani Wielgosz, która wróciła po kontuzji. Jeszcze niedawno widzieliśmy, jak chodzi o kulach, a teraz zdobywa medal. To jest świetny przykład tego, że choćby nie wiadomo jak źle było, zawsze można wrócić na wysoki poziom i spełniać swoje wrażenia.

A.K.-Z.: Ania Wielgosz zdobyła brązowy medal 800 metrów, więc miejmy nadzieję, że będzie w czołówce. A jakie Ty masz teraz plany?

M.H.-K.: Przede wszystkim wakacyjne. Był plan, by wyjechać na Dominikanę, ale nieco się zmieniło i pozostając przy literze „d”, będzie Dubaj.

A.K.-Z.: Czyli odpoczynek. A co z powrotem do treningów?

M.H.-K.: Teraz mamy okres roztrenowania, czyli właśnie wakacyjny. Do treningów będę wracać dopiero w listopadzie, a końcówka września i cały październik to czas regeneracji. Później zaczynamy najpierw przygotowania w domu, a następnie obóz w Karpaczu. Będziemy wówczas powoli szykować się do sezonu. Najprawdopodobniej będę musiała zrezygnować z sezonu halowego, ponieważ kontuzja nie została wyleczona i potrzebuję czasu. Rezygnuję więc z sezonu halowego i będę się szykowała do mistrzostw świata w Budapeszcie.

A.K.-Z.: Dawniej, gdy oglądałam starty lekkoatletyczne, w życiu bym nie przypuszczała, że polskie sprinterki będą tak mocne. Co twoim zdaniem się zmieniło na przestrzeni ostatnich lat, że staliśmy się potęgą w tej konkurencji?

M.H.-K.: Jak zaczynałam trenować, nie wyobrażałam sobie, że takie skromne małe dziewczynki (mam na myśli wzrost) wykrzesały z siebie to coś. Przez wiele lat bardzo ciężko trenowałyśmy. Patrząc na inne reprezentacje, uważam, że trenowałyśmy ciężej. Wypracowałyśmy więc sobie pewien system. Teraz zaś mam wrażenie, że nadal trenujemy ciężko, ale też mądrze. Dużo rzeczy jest bardzo mocno przemyślanych przez trenerów. Jeździmy na obozy po całym świecie i wymieniamy doświadczenia, podglądamy najlepszych sportowców i wprowadzamy to do swoich treningów. To przynosi rezultaty.

A.K.-Z.: Kto jest twoim idolem wśród lekkoatletów? Na kogo najczęściej zerkasz?

M.H.-K.: Nie mam takiej jednej osoby, która byłaby dla mnie wzorem. Na pewno Allyson Felix, która przez tyle lat była na topie, jest królową, jeśli chodzi o liczbę medali, a przy tym pozostaje bardzo skromną osobą. Nigdy nie dała odczuć, że jest wywyższającą się gwiazdą. Mimo taki wielkich osiągnięć pozostała bardzo miłą osobą, i to mi się podoba.

A.K.-Z.: Ona też wiele robi dla sportu i dla kobiet poza bieżnią. A powiedz, jak wygląda u was kwestia rywalizacji. Z jednej strony musicie działać w zespole, wpierać się i mieć do siebie zaufanie, a z drugiej są starty indywidualne. Jak to łączycie? Przecież każda chce biec w finale.

M.H.-K.: Oczywiście. Po to każdy trenuje, żeby biec w finale. Rywalizacja na bieżni jest więc na najwyższym poziomie. Przyjeżdżając na mistrzostwa Polski, zawsze się śmiejemy, że czekamy tylko na bieg na 400 metrów, bo tam będzie „rzeźnia”, ale to jest fajne. Na rozgrzewce wszystko robimy razem, a kiedy każda stoi już na swoim torze, stajemy się rywalkami. Od startu do mety trzeba robić swoje. Rywalizacja kończy się, gdy mijamy linię mety, a my dalej się kolegujemy. Kiedy komuś nie wyjdzie czy ma gorszy czas, wpieramy się. Kiedy na przykład Natalia pierwszy raz złamała pięćdziesiąt sekund, to nie wiem, kto wrzasną głośniej, ja czy ona. Przeżywamy to, cieszymy się z sukcesów, to jest naprawdę bardzo ważne. Myślę, że nie ma między nami takiej zazdrości. Jeśli jedna z dziewczyn bije swoje rekordy, to również przekłada się na sztafetę, która staje się mocniejsza.

A.K.-Z.: To pytanie zadałam Ani Kiełbasińskiej, a teraz ciebie proszę o odpowiedź: Paryż i brąz w sztafecie czy finał indywidualnie?

M.H.-K.: Wzięłabym udział w sztafecie. Od zawsze byłam typem drużynowym. Dla mnie drużyna jest najważniejsza. Uważam, że medal jest cenniejszy niż finał.

A.K.-Z.: Również mam takie podejście, więc tym bardziej zaskoczyła mnie odpowiedź Ani. Ale oczywiście szanuję to, uważam za ciekawe, że w jednym teamie macie różne opinie. A biorąc pod uwagę twoje sukcesy na igrzyskach, który medal jest dla ciebie ważniejszy – złoty w sztafecie mikst czy srebro w sztafecie kobiet?

M.H.-K.: Dla mnie mimo wszystko ważniejszy jest srebrny medal. Śmieję się, że to złoto w miksie to przypadek. Sport jednak jest sumą przypadków. Wtedy wszystko zgrało się w idealnym momencie. Nie ma chyba lepszego przypadku niż zdobycie medalu na igrzyskach olimpijskich. Wiadomo, że to ciężka praca, ale było też trochę szczęścia. Natomiast srebro jest dla mnie ważniejsze, ponieważ pracowałam na ten medal tak naprawdę od 2010 roku, od kiedy jestem w sztafecie, już od czasów od juniorskich zawodów. Ale też w seniorskiej sztafecie przeszłyśmy wiele wzlotów i upadków. Najpierw walczyłyśmy o samo wejście do finału na mistrzostwach świata. Gdy już byłyśmy gotowe, zgubiłyśmy pałeczkę. Później weszłyśmy do finału, ale poszło nam średnio. Przeszłyśmy każdy etap. Najpierw udało nam się zdobyć brązowy medal, potem srebrny. Na igrzyskach w Rio w eliminacjach pobiegłyśmy super, a w finale nam nie wyszło. Na szczyt wchodziłyśmy bardzo długo, aby w Rio mieć tę wisienkę na torcie i zdobyć medal. Dla mnie więc stał się on zwieńczeniem wielu lat pracy.

A.K.-Z.: W czym tkwi fenomen waszej sztafety? Nie oszukujmy się, na przykład w sztafecie mikst, patrząc na listy startowe, to czysto teoretycznie nie powinnyście wygrać, a stało się inaczej. Co więc jest waszą największą siłą?

M.H.-K.: Przede wszystkim zgranie i fakt, że dla drużyny jesteśmy w stanie poświęcić wszystko. Tak jak powiedziałaś, matematycznie i statystycznie licząc nasze wyniki, nigdy nie powinnyśmy wygrać z Jamajkami, a robimy to regularnie. To jest właśnie ten fenomen. Każda z Jamajek działa indywidualnie, tylko dla siebie. Dla nich kluczem są starty indywidualne, a my w sztafecie biegamy powyżej normy. Ja na przykład cały sezon biegam 51,5 z bloku, po czym jadę na igrzyska i biegam poniżej 50 sekund na zmianie. Nawet dodając blok, to jest średnio 0,7, czyli nawet 50,5. Nigdy takiego biegu nie miałam z bloku.

A.K.-Z.: Coś w tym jest. Bo ja ma wrażenie, że na „jedynce” nie umiem wykrzesać z siebie tyle siły, jak wiem, że walczę dla kogoś, gdy jestem w drużynie i nie mogę zawieść swojej koleżanki.

M.H.-K.: Właśnie tak jest. Trener nas uczył, że na tych ostatnich metrach, choćby nogi i ręce odcinało, wiemy, że jest następna dziewczyna, która ma „petardy” na swojej zmianie i trzeba jej pomóc, choćby nie wiadomo co. Skoro jesteśmy drużyną, to robimy wszystko, żeby pomóc tej kolejne dziewczynie. Tak właśnie psychologicznie zawsze byłyśmy nastawiane, żeby walczyć dla następnej dziewczyny. A ta, która biegnie ostatnią zmianę, wiedziała, że trzy wcześniejsze „wypruły sobie flaki” i one też nie może zepsuć ich pracy i musi biec do ostatnich centymetrów.

A.K.-Z.: Medal igrzysk w sztafecie już mamy. Czy myślisz, że doczekamy się medalu indywidualnie?

M.H.-K.: Myślę, że tak. Teraz bardzo mocno idziemy do przodu, nie zostajemy z tyłu, jeśli chodzi o świat. Ania była w finale na mistrzostwach świata, dwie dziewczyny zdobyły medale na mistrzostwach Europy, Natalia ma już parę biegów poniżej 50 sekund. Wcześniej na mistrzostwach świata mieliśmy dwie Polki w finale. Zbliżamy się do czołówki i coraz częściej pokazujemy, że można z nią rywalizować. Czy wygrać mistrzostwa świata, może jeszcze nie, ale na medal w kolejnych latach powinniśmy się doczekać.

POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY

Czytaj też: Anna Kiełbasińska w RDC: Nie czuję się aniołkiem Matusińskiego

Źródło:

RDC

Autor:

Agnieszka Kobus-Zawojska/PA