Pracownicy Poczty Polskiej przeprowadzili dziś strajk ostrzegawczy. Przerwali na dwie godziny pracę - między 8 a 10 zamknięte były okienka, a listonosze nie nosili listów. Strajkujący domagają się podwyżek w wysokości 1 tys. zł brutto. Rzecznik prasowy Poczty Polskiej Daniel Witkowski uważa jednak, że spełnienie postulatu protestujących pocztowców zatopiłyby finanse firmy.

- Najpierw musimy wyjść z finansowego impasu - twierdzi rzecznik. - Koszt realizacji postulatów to jest ponad 1 mld 200 mln zł w ujęciu rocznym, ponieważ mowa o podwyżkach systemowych dla kilkudziesięciu tysięcy pracowników. W sytuacji, kiedy mamy historyczną, rekordową stratę za zeszły rok, sięgającą setek milionów złotych, taki postulat zatopiłby po prostu finanse firmy - mówi.

Według rzecznika, w skali kraju do protestu ostrzegawczego przystąpiło dzisiaj około 5 procent placówek, na Mazowszu - kilkanaście procent. Innego zdania jest przewodniczący Przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Poczty Polskiej Robert Czyż.

-  Myślę, że połowa placówek, które mogły brać udział, brały udział w strajku. Ja mam informację, że całe powiaty stały. Mogło być czynne jedno okienko i pytanie, co rzecznik prasowy mówi o 5 procentach. W Radomiu, w Ciechanowie, w Ostrołęce, w obwarzanku warszawskim - wszędzie odbijali się od drzwi - tłumaczy Czyż.
 

Związkowcy myślą też o rozmowach na szczeblu rządowym i parlamentarnym. Jeśli one nie odniosą skutku, może dojść do referendum strajkowego.

Czytaj też: Strajk w Poczcie Polskiej. Zamknięte okienka, listonosze nie roznosili listów