Katarzyna Łęgiewicz, burmistrz dzielnicy Ochota oraz Barbara Jezierska, była wojewódzka konserwator zabytków i aktywistka miejska rozmawiały w audycji "Jest sprawa" o warszawskim Placu Narutowicza.
Jak powiedziała Łęgiewicz, osobiście ma wrażenie, że nie ma sporów wokół Placu Narutowicza. - Zaczęło się od tego, że w 2011 roku były prowadzone konsultacje. W ich wyniku powstało wyobrażenie, że mieszkańcy nie chcą wielkich zmian, chcą, by był jak najbardziej podobny do tego, który jest teraz, ale żeby był bardziej uporządkowany i spokojniejszy - mówiła.
Dodała, że odbyła się dyskusja. jak odzyskać większą część palcu, bo, jak tłumaczyła dzisiaj jest on przedzielony dwiema jezdniami ulicy Grójeckiej, a na środku są tory tramwajowe. - Nie mamy więc placu tylko wielkie torowisko otoczone dwiema jezdniami. Chodzi o to, by go uspokoić i oddać ludziom - zaznaczyła. Wspomniała również, że po konsultacjach odbył się konkurs architektoniczny. - Zwycięski był projekt jednej agencji, która szła w kierunku zachowania aktualnej zabudowy placu i by uzupełnić go o niską zabudowę, gdzie znalazłyby się przestrzenie publiczne, takie jak kawiarenki - powiedziała.
"Największe nieporozumienie"
Barbara Jezierska odparła, że o Placu Narutowicza mówi się, że jest placem śmierci ze względu na dużą ilość wypadków. - Dodatkowo ciągle powstają tam jakieś bary piwne. Jest też bardzo zaśmiecony, a ławki okupowane są przez element. Często przyjeżdża wiec policja i straż miejska, która ich wywozi, a potem wracają - zauważyła.
Zaznaczyła jednak, że nie jest to największy problem. - Nam chodzi o coś innego. W 2013 roku rozstrzygnięto konkurs, z którego wynika, że niskie pawilony usługowe obiegające plac powstaną na zielonym skwerze Gabriela Narutowicza. To jest największe nieporozumienie - sierdziła.
Oceniła, że w tym wypadku skwer będzie zabudowany pawilonami. - Jak można w pierwszej linii ulicy stawiać kolejne pawilony? - zastanawiała się Jezierska.