Wejście do szpitala onkologicznego to takie dziwne miejsce, w którym wyskakujący w przerwie pracy na papierosa lekarze spotykają się z wychodzącymi w przerwie terapii na papierosa pacjentami… I tak to się kręci w zasadzie od zawsze… Ale co jakiś czas lekarze (i pacjenci) odkrywają ze zdumieniem, że świat jest znacznie ciekawszy, niż im się do tej pory wydawało…
Na przykład w Centrum Onkologii na Ursynowie – jako że Warszawa to taki jednak tygiel (nomen omen) kulturowy – około Bożego Narodzenia zaczęły znikać ozdoby choinkowe. Okazało się, że dzięki niespodziewanej inkulturacji, po Szpitalu rozeszła się nowa moda! W końcu zarówno onkolodzy jak i onkopacjenci to koneserzy tytoniowych nowości…
Dopiero po tygodniu pielęgniarki przyuważyły sprawcę – ordynatora jednego z oddziałów. Zdradził go bladoróżowy dym i charakterystyczne trzeszczenie. Podobno synowa jednego z jego stałych pacjentów przywiozła ten wynalazek ze swojego kraju… a on tylko chciał spróbować, co to takiego ten “krecik”!
Prawdziwym źródłem innowacji był jednak kto inny – pewien stały bywalec oddziału, co to miał już za sobą trzy chemie i tracheotomię, ale nadal, mimo wysiłków lekarzy, jakoś nie chciał schodzić z tego świata… To właśnie on podzielił się ordynatorem zamorskim wynalazkiem. A pan doktor – jako umysł naukowy – postanowił wdrożyć serię badań… na sobie. Niestety nie miał czasu wyskoczyć do sklepu więc w imię nauki zaopatrywał się na miejscowych choinkach… No i przecież mandarynki zostawiał!!!