Korupcja i handel narkotykami w areszcie na Białołęce

  • 26.07.2021 06:31

  • Aktualizacja: 03:46 26.07.2022

Tygodniowy pakiet rozmów nielegalnych rozmów telefonicznych albo nielimitowany dostęp do telewizji kosztowały 100 zł, za przesyłkę trzeba zapłacić strażnikowi 500 zł. Grypsujący z Aresztu Śledczego na Białołęce mieli również dostęp do narkotyków, sterydów i alkoholu, których dostarczały m.in. adwokatki. Do sądu trafił akt oskarżenia w tej sprawie. Wśród oskarżonych są m.in. członkowie gangu mokotowskiego.
Śledztwo w sprawie grupy przestępczej składającej się z więźniów, strażników i adwokatów prowadzi Mazowiecki Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Warszawie. W sprawie podejrzanych było prawie 40 osób. Akt oskarżenia dotyczący siedmiu z nich został w połowie lipca skierowany do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga. Wśród oskarżonych są szef mafii pruszkowskiej Andrzej Z. "Słowik", bossowie gangu mokotowskiego Sebastian L. "Lepa", Wojciech S. "Wojtas", Artur N. "Arczi", Tomaszowi R. "Garbaty" oraz Adam M. "Japa" i Krzysztof P. "Mały Krzyś".

Czego dotyczą zarzuty?

Prokurator zarzucił oskarżonym udział w zorganizowanej grupie przestępczej, która handlowała narkotykami na terenie aresztu śledczego i korumpowała funkcjonariuszy, mieli też wyłudzać poświadczenia nieprawdy w dokumentach i posługiwać się nimi, by mataczyć w toczących się przeciwko nim postepowaniach karnych. Kierowanie więziennym gangiem oskarżyciel publiczny przypisuje "Lepie", ale ani on, ani żaden z pozostałych oskarżonych, nie przyznali się do winy, a kierowane przeciwko nim zarzuty niektórzy z nich określili jako "nagonkę". Wyparli się również znajomości z człowiekiem, który ich obciążył.

O tym, że na terenie aresztu działa grupa przestępcza złożona z najbardziej rozpoznawalnych postaci stołecznego półświatka, prokuratura dowiedziała się dzięki zawiadomieniu, które złożył jeden z członków narkotykowej bandy. Sebastian K. napisał w kwietniu 2019 roku list, w którym ujawnił śledczym strukturę grupy i zakres jej działalności. K. posiadał liczne dokumenty potwierdzające rozliczenia finansowe, wpłaty, dysponował również własnymi zapiskami i obszernym grypsem. Przemycano amfetaminę, kokainę, marihuanę, mefedron.

Adwokatki zamieszane w sprawę

W jednym z jego zeszytów były notatki, z których wynikało, że w proceder przemycania narkotyków na teren aresztu mogą być zaangażowane dwie panie adwokat - Monika Ch. oraz Olga J. - które miały przywozić środki odurzające na Białołękę i przekazywać je w trakcie widzeń adwokackich z osadzonymi.

Zanim prokuratura zatrzymała i przesłuchała "Lepę" i pozostałych, szczegółowo zweryfikowano opisane przez Sebastiana K. treści. On sam usłyszał zarzuty brania udziału w tym procederze i przyznał się do winy. Prokuratorowi powiedział, że na Białołęce siedzi od 27 marca 2017 roku i od tamtej pory "nieprzerwanie trudnił się obrotem narkotykami i środkami psychotropowymi", pomagał także w dystrybucji sterydów i telefonów komórkowych.

Tytuł przelewu: SEBA

Narkotyki zwykle odbierał od "Japy", który z kolei miał je dostawać od swojego syna, Krystiana M., będącego w związku z adwokat Moniką Ch., która przynosiła mu używki na widzenia, ukryte w gumowych rękawicach. Rachunek bankowy pani mecenas miał być jednym ze sposobów na przekazywanie pieniędzy z rozliczeń narkotykowych. Prokuratura dotarła do przelewów, które opisywane były jako "SEBA", albo "opłata za leasing", a które w rzeczywistości były finalizacją nielegalnych transakcji.

"Wojtasowi" na widzenia adwokat Anna C. miała przynosić zeskanowane materiały z toczącej się przeciwko niemu sprawy, grypsy i anaboliki, zapakowane tak, by nie wyszły na prześwietleniu. Próbowała także wnieść silny lek nasenny.

Z kolei paczki żywnościowe, listy, które nie przechodziły cenzury, sterydy i strzykawki, gumy do ćwiczeń, suplementy, ubrania, telefony komórkowe, czytniki do kart mikro-SD, perfumy, alkohol (0,5 litra kosztowało od 50 do 100 zł) a nawet pas i rękawice bokserskie, wnoszono na teren aresztu dzięki "przychylności" funkcjonariuszy aresztu śledczego, którzy za konkretne usługi pobierali ustalone wcześniej wynagrodzenie.

Sebastian K. wskazał też, że "Lepa" i "Arczi" opłacili mu adwokata - Olgę J. - która reprezentowała też dwóch pozostałych, by mogli spotykać się razem podczas widzeń i tam ustalać szczegóły obrotu narkotykami oraz dokonywać rozliczeń. Ale sposobów na omawianie "interesów" mimo obowiązującej więźniów izolacji, było więcej. Bossowie "Mokotowa" umawiali się np. w jednym czasie do dentysty. Wykorzystywali też skorumpowanych funkcjonariuszy, by swobodnie przemieszczać się między oddziałami.

Wynagrodzenie dla strażników

W grudniu 2019 roku Sebastian K. opowiedział prokuraturze o tym jak wyglądało przekupywanie funkcjonariuszy. Ustalono m.in., że na korumpowanie funkcjonariuszy Służby Więziennej przeznaczano 20 proc. od kwoty zysku z obrotu narkotykami. Każdy ze strażników miał swój pseudonim, przypisany był też do konkretnej funkcji w grupie, niektórzy mieli tylko "przymykać oko" na naruszanie regulaminu, inni ułatwiali popełnianie przestępstw np. dostarczając za 500 zł mikrotelefony komórkowe (najczęściej L8STAR, albo w zegarku) lub sami brali udział w przestępstwach np. rozprowadzając narkotyki. U skorumpowanego strażnika specjalne usługi mogli wykupić sobie tylko grypsujący, których wcześniej zaakceptowało szefostwo grupy. Część "klawiszy" brała miesięcznie pensję w wysokości 1000 zł, inni dostawali pieniądze po wykonaniu konkretnego zadania.

Większość funkcjonariuszy SW nie przyznała się do winy. Jeden z podejrzanych strażników potwierdził słowa Sebastiana K. i przyznał, że wielokrotnie przekazywał paczki, które nigdy nie powinny znaleźć się na terenie aresztu śledczego. Powiedział również, że w ramach "współpracy" z osadzonymi strażnicy informowali również o planowanych przeszukaniach cel mieszkalnych, by tamci zdążyli ukryć nielegalnie posiadany towar. Funkcjonariusz wyjaśnił, że za przekazanie jednej przesyłki brało się około 500 zł, co było "normą", a tygodniowy dostęp do telefonu bez limitów kosztował 100 zł. Kolejne 100 zł kosztowała możliwość nielimitowanego korzystania z telewizora w celi mieszkalnej przez tydzień. Za 50 zł pozwalali też osadzonym dłużej korzystać z łaźni albo spacerniaka.

Cennik

Prokuratura ustaliła, że cennik usług nie był stały, strażnicy mieli inne stawki dla "Lepy", a inne dla "Małego Krzysia". Niektórzy za przekazanie paczki brali 200-300 złotych, ale trzeba im było "dopłacić" np. papierosami.

Na podstawie wyjaśnień skruszonego przestępcy i innych dowodów, które przez ponad rok gromadziła Prokuratura Krajowa, 24 września 2020 r. zatrzymano ponad 20 osób, w tym "Lepę", "Słowika", "Wojtasa", "Arcziego" i "Garbatego". Większość z nich była kilkukrotnie skazana za przestępstwa narkotykowe i przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu, w tym porwania czy zabójstwa.

Jesienią 2020 r. zatrzymane zostały także adwokatki Olga J. i Monika Ch., ta druga została od tymczasowo aresztowana. Decyzję o aresztowaniu Olgi J. sąd podjął dopiero po rozpoznaniu zażalenia prokuratora.

Z treści aktu oskarżenia przeciwko "Lepie" i innym wynika, że większość oskarżonych nie posiada obecnie żadnego stałego źródła dochodu. Wyjątkiem jest Andrzej Z. ps. "Słowik", który w prokuraturze oświadczył, że co miesiąc zarabia 3 tysiące złotych "z tytułu profitów pochodzących ze sprzedaży książki".

Do narkotykowego gangu działającego w areszcie miał należeć także Zbigniew C. "Daks", którego w tej sprawie nie oskarżono, ponieważ zmarł w 2019 r.

Źródło:

PAP

Autor:

PG