Szkoła dla czeczeńskich dzieci na dworcu w Brześciu. "Walczę o ich uśmiech"

  • 13.12.2016 08:47

  • Aktualizacja: 14:04 15.08.2022

Na pięknym, marmurowym, radzieckim dworcu w Brześciu na Białorusi przez wiele miesięcy koczują czeczeńskie dzieci z matkami. - Kiedy pierwszy raz przyjechałam na dworzec, to zobaczyłam małych staruszków. Te dzieci w ogóle się nie uśmiechały - mówiła w "Poranku RDC" Marina Hulia, dyrektor Szkoły Demokratycznej na dworcu w Brześciu.

Marina Hulia prowadzi szkołę dla dzieci czeczeńskich uchodźców w Brześciu na Białorusi. Czeczeni od kilku miesięcy koczują w Brześciu, próbując nawet po kilkadziesiąt razy wjechać do Polski, aby ubiegać się tutaj o status uchodźcy. - Na pięknym, marmurowym, radzieckim dworcu w Brześciu na Białorusi koczują dzieci z matkami, czasem z ojcami. Skupiam się na nich, bo koczują tam od trzech, czterech miesięcy. Jeżeli rodzicom kończą się pieniądze na wynajem mieszkania, to trafiają na dworzec - opowiadała w RDC Hulia.


Lekcje i zabawa


Jak tłumaczyła, te dzieci nie chodzą do zwykłej szkoły. - Oglądają te dworcowe marmury, śpią na ławkach, przykryte dywanikami do modlitwy. A ja je uczę. Przychodzę rano, modlimy się razem, recytuję Koran i zaczynamy lekcje w naszej demokratycznej szkole - mówiła. Jak tłumaczyła, dzieci uczą się rosyjskiego, czeczeńskiego w postaci muzyki i tańców, a także polskiego. - A potem wychodzimy z dworca, idziemy w miasto, w Brześć. Idziemy do kina, do ZOO, do pokoju zabaw. To wszystko udaje mi się załatwiać prawie za darmo - przyznała Hulia.


"Uciekli od strasznych rzeczy"


Wytłumaczyła także, dlaczego dzieci koczują akurat w tym miejscu. - Te dzieci się tam wzięły z Federacji Rosyjskiej, z Czeczenii, uciekły z rodzicami od strasznych rzeczy - mówiła. Zwróciła uwagę, że dzieci nie podejmują decyzji, czy uciekać - jadą tam, dokąd zmierzają rodzice. - Czeczeni to naród ogromnie zakochany w swojej ziemi, kochający Kaukaz, kochający te pstrągi w rzekach, tańce, tę kulturę - opowiadała. Dodała, że to najczęściej rodziny wielodzietne. - Więc to nie jest tak, że oni po prostu podejmują decyzję o wyjeździe. Tam musi się dziać coś strasznego. Wielu ojców jest ofiarami tortur, tam trwa cicha wojna - mówiła.


50 prób


Hulia powiedziała w audycji, na co czekają osoby koczujące na białoruskim dworcu. - Rodzice czekają na to, że Polska, pogranicznicy w Terespolu podniosą ten szlaban, który oddziela ich od bezpiecznej ich zdaniem Europy i w zamian za dwa słowa - "status uchodźcy" - wpuszczą ich do Polski - podkreśliła. Zaznaczyła, że rodziny podejmują nawet 50 prób przekroczenia granicy.


Walka o uśmiech


Dyrektor dworcowej szkoły opowiedziała w "Poranku RDC", co chce osiągnąć dzięki pracy z tymi dziećmi. - Walczę okropnie o ich uśmiech, ale też o uśmiech tych zmęczonych kobiet, żeby się na chwilę rozchmurzyły. Jeżeli się uśmiechamy, to jest nam troszkę lżej. Dzieciństwo to pora uśmiechu, kiedy się uśmiechać, jak nie w dzieciństwie? - pytała i dodała, że kiedy pierwszy raz przyjechała na dworzec, to zobaczyła "małych staruszków". - Te dzieci w ogóle się nie uśmiechały - przyznała.


Strach przed obcym


Hulia odniosła się także do strachu przed obcymi i terroryzmem. - Żeby walczyć z terroryzmem, musimy wiedzieć, z kim walczymy. To się nie dzieje w jednej chwili. Gdy zostawimy te dzieci samym sobie, dworcom, nędzy i obojętności, to one ten pas szahida założą. Moje dzieci tego nie zrobią, bo się uśmiechają, bo oczekują czegoś od życia - przekonywała w RDC. - Moja walka nie jest walką wprost, jest walką od tyłu, od drugiej strony, żeby te dzieci i kobiety poczuły się bezpieczne i kochane - podsumowała.


Źródło:

RDC

Autor:

gk