"Zawsze podchodziłam do gór z pokorą. Nigdy sobie nie mówiłam, że na nie wejdę"

  • 13.02.2016 17:40

  • Aktualizacja: 13:49 15.08.2022

- Nasza lina była wyliczona na cztery osoby. Dwie pozostałe sprawiały, że jej używanie nie dawało asekuracji. Poza tym Polak, któremu pomagaliśmy, w ogóle nie potrafił posługiwać się sprzętem wspinaczkowym. Mieliśmy do wyboru, że idziemy sami i za chwilę znajdziemy się w obozie, ale zostawilibyśmy wówczas dwóch innych wspinaczy, którzy pewnie by zginęli. Te dylematy zaczęły się w pewnym momencie pojawiać - mówiła o swojej wyprawie na Denali Monika Witkowska, dziennikarka i podróżniczka.
Monika Witkowska wróciła właśnie z wyprawy na Mt Vinson (najwyższa góra Antarktydy). Opłynęła również Przylądek Horn. Jest dodatkowo zdobywczynią Korony Ziemi – najwyższych szczytów poszczególnych kontynentów. Jak mówiła w "Mnie się to podoba", wszędzie, gdzie jest, nie tylko góry ją interesują. - Zdobycie szczytu jest ważne, ale ważniejsza jest droga do celu i to, co się tam dzieje. Zawsze zakładam, że z jakichś przyczyn mogę na daną górę nie wejść. Do tej pory miałam jednak szczęście i zdobywałam najwyższe góry wszystkich kontynentów w pierwszym podejściu, aczkolwiek zawsze podchodziłam do nich z pokorą - zauważyła.

Dodała, że nigdy sobie nie mówiła, że wejdzie na daną górę. - Zawsze myślałam, że jak szczyt pozwoli, to wejdę. Miałam też niebezpieczne sytuacje. Miejscem, które okazało się zagrożeniem mojego życia i całego zespołu była najwyższa góra Ameryki Północnej - powiedziała podróżniczka.

"Powiedział, że dalej nie idzie"

Jak wspominała, na Denali miała miejsce bardzo traumatyczna dla niej sytuacja. - Weszliśmy na szczyt, a tam spotkaliśmy rumuńskiego wspinacza, którego już znaliśmy. Schodząc w dół okazało się, że Mario ma problem z wysokością. Miał odmrożone ręce i nos. W pewnym momencie usiadł i powiedział, że dalej nie idzie.  Wiedzieliśmy, co to oznacza w temperaturze minus 35 stopni, przy bardzo silnym wietrze i ciągle pogarszających się warunkach - zwróciła uwagę.

Zaznaczyła, że zostawienie go w takich warunkach oznaczałoby jego zamarzniecie. - Daliśmy mu bardzo mocny lek, który stawia na nogi i resztki naszej herbaty. W końcu znalazł siły, żeby powoli schodzić - mówiła Witkowska.

- To jednak jeszcze nie było wszystko - dodała. Jak się okazało, niedługo potem zespół Witkowskiej spotkał Polaka, który, co przyznała podróżniczka, nie powinien się tam w ogóle znaleźć, ponieważ nie był wystarczająco przygotowany. - Finał był taki, że do sprowadzenia mieliśmy już dwie osoby, które stanowiły teraz problem - wspominała.

Dylematy

Tłumaczyła, że lina, którą miał jej zespół, była wyliczona na cztery osoby. - Dwie pozostałe sprawiały, że jej używanie nie dawało asekuracji. Poza tym Polak, któremu pomagaliśmy, w ogóle nie potrafił posługiwać się sprzętem wspinaczkowym. Mieliśmy do wyboru, że idziemy sami i za chwilę znajdziemy się w obozie, ale zostawilibyśmy wówczas dwóch innych wspinaczy, którzy pewnie by zginęli. Te dylematy zaczęły się w pewnym momencie pojawiać - podkreśliła.

Dodała, że po kilku godzinach wiedzieli, że jeśli nadal tam będą, wówczas zginą wszyscy. - W wyniku narady doszliśmy do wniosku, że rozsądne by było sprowadzenie Rumuna, co gwarantowałoby przeżycie. Żylibyśmy jednak z traumą, że zostawiliśmy człowieka, który oczekiwał naszej pomocy. Podjęliśmy więc decyzję, że koledzy zostaną i zaopiekują się dwoma wspinaczami, a ja zejdę ryzykując, że zjadę z lawiną albo wpadnę w szczelinę, z której już nie wyjdę - mówiła Witkowska.

"Stracił nos i ręce"

Wspomniała, że w końcu zeszła do obozu i wymusiła pomoc innych ludzi. - Po dwóch dniach pogoda się poprawiła, a do obozu mógł przylecieć helikopter i zabrać Polaka i Mario. Skończyło się szczęśliwie, ale Mario w wyniku odmrożeń stracił nos i ręce. Gdyby ten Polak nie poszedł w górę nieprzygotowany i w konsekwencji nie spowolniłby akcji ratunkowej, Mario zostałby sprowadzony wcześniej i rąk by nie stracił - zwróciła uwagę zdobywczyni Korony Ziemi.

Przyznała również, że w związku z tym, kiedy prowadzone są akcje ratunkowe w górach, sama jest bardzo ostrożna z ocenianiem. - To łatwo oceniać siedząc w cieple u siebie w domu, a co innego jak się walczy na górze - powiedziała w "Mnie się to podoba" Monika Witkowska.

Źródło:

RDC

Autor:

mg