Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, czyli handel żywym towarem na ogromną skalę

  • 12.01.2017 17:05

  • Aktualizacja: 14:05 15.08.2022

- Dzisiaj, zwłaszcza w okresie Karnawału, Amerykę Południową kojarzymy z dobrą zabawą, pięknymi strojami, szkołami samby, tangiem. Na początku XX wieku to wcale nie było równoznaczne. Ameryka Południowa wywoływała dreszcze u mieszkańców Warszawy - opowiadał w RDC przewodnik miejski Michał Kwiatkowski.

Jak opowiadał gość audycji, wszystko zaczęło się w 1860 roku. - Powstało coś, co nazywało się Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy. Później ta nazwa rozwinęła się w Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Grzebania, bowiem statut tej organizacji mówił przede wszystko o czymś w formie samoubezpieczenia na potrzeby pogrzebów - mówił Kwiatkowski. - Wydawało się, że to nic specjalnie zdrożnego. Ale pod tym szyldem kryła się mafia, która zajmowała się sprzedażą żywego towaru, czyli przede wszystkim kobiet do domów publicznych w Argentynie i Brazylii - wyjaśniał przewodnik.


Gigantyczna skala


Jak przyznał w audycji, skala zjawiska była "potworna". - Liczby, które udało się ustalić, to około 30-50 tys. kobiet wywiezionych do domów publicznych Ameryki Południowej - podkreślił Kwiatkowski. Zwrócił uwagę, że najczęściej wywożono dziewczęta w wieku 12-16 lat i dodał, że zgodnie z raportami, w 1913 roku w Rio de Janeiro było 430 domów publicznych, w których pracowało około dwóch tys. białych niewolnic.


Nie tylko porwania


Gość RDC opowiedział także w audycji o przyczynach tego zjawiska. -  Było to związane z pewnym kryzysem, który nastąpił w tym momencie w Europie - wyjaśniał. - Przede wszystkim dotyczyło to ludności żydowskiej, zaczęła się seria pogromów. Poza tym, na handel ludźmi miały także wędrówki ludów, które ogarnęły Europę - wyliczał Kwiatkowski. Podkreślił, że sposoby werbunku kobiet były "bardzo wyrafinowane". - To były nie tylko porwania. Kobiety oszukiwano poprzez ogłoszenia, fikcyjne śluby, propozycje pracy z dziećmi. Wiarygodności dodawało to, że na płotach synagog były wywieszane informacje o Towarzystwie i wyjazdach na zarobek - mówił przewodnik.


Warszawska wojna alfonsów


W tym samym czasie warszawskie ulice były sceną wojny domowej alfonsów. - Brzmi to śmiesznie, ale śmiesznie wcale nie było, bo około 20 domów publicznych zostało doszczętnie zniszczonych - skomentował gość RDC. - To polegało na tym, że rozsierdzona banda wpadała do lokalu, demolowała wszystko, co się dało, biła każdego - bez względu na płeć, wiek, majętność - opowiadał.


600 oskarżonych


- Całość przedsięwzięcia trwała do 1930 roku, skończyła się dość głośnym procesem. Ale najważniejszym figurom nic nie zrobiono - przyznał. Jak opowiadał, na ławie oskarżonych zasiadło 600 osób, z czego 108 zostało skazanych, a do więzienia trafiły trzy. - To mówi w zasadzie wszystko - skomentował Kwiatkowski.


Źródło:

RDC

Autor:

gk