Maciej Kot dla RDC: chcę wrócić do radości ze skakania

  • 10.01.2018 19:51

  • Aktualizacja: 23:08 25.07.2022

Mistrzostwo świata w drużynie, pierwszy wygrany konkurs Pucharu Świata, czwarte miejsce w Turnieju Czterech Skoczni. 2017 rok był dla Macieja Kota pasmem sukcesów, po których wydawało się, że ścisła czołówka skoków narciarskich stoi przed nim otworem. Początek obecnego sezonu nie jest jednak dla niego zbyt udany, a kulminacja nieszczęść przypadła na ostatni konkurs Turnieju w Bischofshofen. Kot zajął w nim odległe 41. miejsce - najniższe od listopada 2015 roku. O tym, w jaki sposób podnieść się po niepowodzeniach i skoncentrować na zbliżających się Igrzyskach Olimpijskich w Pjongczangu mówi w rozmowie z Wojciechem Pielą.
WOJCIECH PIELA: Udało się już trochę odetchnąć po Turnieju Czterech Skoczni?

MACIEJ KOT: Na pewno tak, ale to był bardzo trudny turniej. Przygotowania do niego przebiegły dobrze i czułem się gotowy do walki o najwyższe cele, jednak w Oberstdorfie coś nie zagrało. Byłem rozczarowany wynikiem i właśnie tam podjęliśmy z trenerem decyzję o potraktowaniu reszty turnieju bardziej treningowo. Koncentrowałem się na wyeliminowaniu błędów, tak aby ze skoku na skok było coraz lepiej. W Ga-Pa i Innsbrucku dobrze to funkcjonowało, wróciliśmy wtedy do podstaw skakania i zrobiliśmy tzw. reset. Wszystko zawaliło się jednak w Bischofshofen, gdzie były duże problemy, zwłaszcza z pozycją dojazdową. Ostatni skok był zepsuty w moim wykonaniu, podjąłem wtedy pewne ryzyko i ono z perspektywy czasu się nie opłaciło.

Widać było, że mocno to przeżyłeś. Schodziłeś do szatni niemal ze łzami w oczach.

Bardzo mnie to zabolało, gdyż trudno jest traktować treningowo zawody takiej rangi. Ambitnemu zawodnikowi, a za takiego się uważam, zawsze zależy na wyniku. W Bischofshofen bardzo chciałem, aby ta praca, którą wykonywałem cały tydzień przyniosła w końcu efekt. To był moment kiedy trochę się podłamałem, ale porozmawiałem potem z trenerem i opracowaliśmy nowy plan.

Zwycięstwo Kamila Stocha poprawiło trochę humor?

Jasne, że tak. Kamil przeszedł do historii, a razem z nim cała nasza drużyna łącznie ze sztabem szkoleniowym. Każdy z nas czuje się jej częścią i wszyscy pomagaliśmy Kamilowi. Często choćby graliśmy wspólnie w karty przed konkursami i odstresowaliśmy się. Nie tylko poprawiło mi to humor, ale dało też pozytywnego kopa. Skoro Kamil trenuje tak samo jak ja, ma tych samych trenerów, ten sam sprzęt i jest w stanie w taki sposób wygrać Turniej, to dlaczego ja miałbym tego kiedyś nie zrobić?

Po pierwszym konkursie w Oberstdorfie umieściłeś na Instagramie zdjęcie dające do zrozumienia, że pozostałą część Turnieju zamierzasz potraktować treningowo. Reakcje były różne, a spora część kibiców uznała to za niewłaściwe podejście. Jak na to reagowałeś?

Doszły do mnie głosy, że to wywołało falę krytyki. Myślę, że nie wszyscy zrozumieli przesłanie tego zdjęcia. Jeśli ktoś nie był nigdy profesjonalnym sportowcem, to nie może wiedzieć, jakie emocje towarzyszą zawodom takiej rangi. Często zawodnik może wtedy powiedzieć coś nie do końca tak jakby chciał, ale to przesłanie było dla mnie jasne. Każdy sportowiec niezależnie od wyników zmaga się z tym, że jest pewna grupa krytyków. Ja jednak wolę się koncentrować na tych ludziach, którzy mnie wspierają i dają pozytywną energię do działania.





Trening skończony #trening #oberstdorf #kocur #workgard #dreambig


Post udostępniony przez Maciej Kot (@maciejkot)



Wspomniałeś o rozmowie z trenerem Stefanem Horngacherem po zakończeniu Turnieju. Jak ona przebiegała?

To nie była długa rozmowa, bo nie było zbytnio na nią czasu. Najważniejsze było jednak to, żeby przez parę dni odciąć się od skakania, odpocząć się i zregenerować mentalnie. Od pierwszego skoku w Kulm będziemy natomiast realizować plan poprawy. W czwartek mam jeszcze spotkanie z trenerem, aby omówić ostatnie szczegóły techniczne.

Do tej pory w tym sezonie zaledwie raz udało Ci się wskoczyć do pierwszej dziesiątki. Trudno to nazwać chwilowym załamaniem formy. Wiesz już z czego wynika ten kryzys?

Od początku sezonu nie układało się to tak, jak sobie zaplanowałem. Mimo, że pojawiały się bardzo dobre skoki, to miałem też trochę pecha. Kiedy dobrze skoczyłem, były złe warunki, a kiedy słabiej, to akurat lepsze. Analizując skoki nie widzieliśmy większych błędów, jednak cały czas brakowało tych metrów, żeby być w czołówce. Do Engelbergu wszystko wyglądało nieźle, jednak tam zabrakło trochę cierpliwości. Później przyszła przerwa, która naprawdę bardzo dobrze mi zrobiła. Trochę odpocząłem i solidnie potrenowałem w Zakopanem. Mistrzostwa Polski, które były rozegrane w drugi dzień świąt w ciężkich warunkach, raczej mi jednak nie pomogły. Moje skakanie trochę się rozstroiło i przyszedł słaby początek Turnieju w Oberstdorfie. Trzeba było na to zareagować.

Masz wrażenie, że gorzej już być nie może?

Trudno powiedzieć, czy sięgnąłem dna w Bischofshofen, ale na pewno byłem bardzo podłamany. Teraz psychicznie czuję się jednak lepiej i jestem gotowy, aby poprawić błędy. Ostatnio analizowaliśmy choćby te moje najlepsze skoki z mistrzostw świata w Lahti, co mocno mnie podbudowało.

Przed wami dwa weekendy z lotami narciarskimi. Najpierw zawody w Kulm, a potem mistrzostwa świata w Oberstdorfie. Da się podczas lotów przygotować do występów na Igrzyskach? Tam przecież "mamutów" nie będzie, a jest to jednak trochę inne skakanie.

Wiadomo, że skaczemy na zdecydowanie większych skoczniach, ale stara maksyma mówi, że jeśli jesteś w dobrej formie, to skaczesz daleko niezależnie od obiektu, wiatru czy innych czynników zewnętrznych. Bardzo lubię latać i właśnie na bazie tej radości chciałbym wrócić do skakania na luzie. Skocznie mamucie sprzyjają temu, aby skakać bardziej technicznie niż siłowo i w tym również upatruję swojej szansy.

Pamiętasz swój pierwszy lot w życiu?

Tak! To było w 2011 roku na mamucie w Vikersund, więc od razu zacząłem od tego największego obiektu. Pierwsze próby były bardzo trudne, bo ta skocznia ma swoją specyfikę. Bardzo nisko leci się zaraz za progiem i trzeba oddać dobry skok, żeby w ogóle przelecieć bulę. W swoim pierwszym występie nie odleciałem powyżej granicy 190 metrów. Na bazie tych doświadczeń kolejne skoki w Planicy były jednak dużo lepsze.

Stawiasz sobie jakiś cel przed MŚ w lotach?

Trzeba mieć priorytety, a takimi są dla mnie Igrzyska. Teraz każdy skok jest na wagę złota, bo dzięki temu mogę poprawiać technikę i eliminować błędy. Nie pojadę na mistrzostwa z konkretnym nastawieniem wynikowym, choć wiadomo, że dobre miejsce poprawi nastrój przed wylotem do Korei.

W Lahti zostałeś mistrzem świata w drużynie, jednak teraz coraz mocniej puka do niej Stefan Hula. Sporo mówi się o tym, że w składzie na Igrzyska mógłby się w niej znaleźć właśnie twoim kosztem. Czujesz presję?

Najbliższe tygodnie będą decydujące i zdaję sobie z tego sprawę. Każdy z nas bardzo mocno pracuje i wszyscy chcemy się pokazać już od wiosny. Wiemy, że trener nie wybiera składu patrząc tylko na ostatnie zawody, ale obserwuje nas przez cały rok. Pod względem zaangażowania nie mam sobie nic do zarzucenia, jednak oczywiście wiem, jaka jest sytuacja w naszej grupie. Mamy sześciu zawodników skaczących na wysokim poziomie, a Stefan ma chyba najlepszy sezon w karierze. Nie ukrywam, że jest to dodatkowa motywacja. Bardzo chcę znaleźć się w drużynie na Igrzyska i muszę dać trenerowi argumenty dobrymi skokami. Będę o to walczył do samego końca.

Wywiad został przeprowadzony 9.01.2018 r. w trakcie inauguracji kampanii "Podążaj za marzeniami", której Maciej Kot jest jednym z ambasadorów.

Rozmawiał WOJCIECH PIELA

Źródło:

RDC

Autor:

Wojciech Piela