Legia wygrała z liderem tabeli z Torunia. "Pokonaliśmy lwa"

  • 11.11.2018 10:06

  • Aktualizacja: 23:51 25.07.2022

Koszykarze Legii Warszawa odnieśli najbardziej spektakularne zwycięstwo w sezonie, pokonując 68:63 jedyny zespół bez porażki Polski Cukier Toruń, który wcześniej wygrał pięć meczów z rzędu. - Warszawa zobaczyła fantastyczne spotkanie - powiedział trener Legii Tane Spasev.
Legioniści prowadzili od początku do końca, ale spotkanie było zacięte i emocjonujące do ostatnich sekund. Rozpoczęli od trzech z rzędu rzutów zza linii 6,75 i w połowie kwarty wygrywali 16:8.

Dobra defensywa gospodarzy powodowała problemy torunian w ataku. Podopiecznie słoweńskiego trenera Dejana Mihevca mieli też rozregulowane "celowniki" i piłka wykręcała się im z kosza zarówno po rzutach z dystansu, jak i spod tablicy.

Do przerwy Legia prowadziła 36:30, ale w trzeciej najlepszej kwarcie jej przewaga sięgnęła różnicy 17 punktów (55:38) po akcjach Amerykanina Omara Prewitta w 29. minucie. Z dystansu trafiał Jakub Karolak i Michał Kołodziej, a spod kosza Rusłan Patiejew (pięć z pięciu za dwa punkty) po ładnych podaniach kolegów.

- Taktycznie wyglądaliśmy dobrze w obronie. Próbowaliśmy wytrącić Toruń z ich stylu gry, zwłaszcza w akcjach typu pisk and roll. To się udało, choć oczywiście nie z wszystkich elementów gry jestem zadowolony. Najważniejsze jest zwycięstwo - powiedział trener Spasev.

W czwartej kwarcie jego podopieczni zaczęli popełniać błędy. Spowodowała to zmiana obrony torunian - strefa oraz zmęczenie warszawiaków grających przez trzydzieści minut agresywnie i dużo z kontrataku. Na 107 sekund przed końcem "wojskowi" wygrywali 65:61, a na 45 sekund przed ostatnim gwizdkiem po akcji środkowego Polskiego Cukru Cheikhe Mbodja (miał double-double - 16 pkt i 11 zbiórek) tylko 65:63.

Spasev: teraz my jesteśmy lwami

- Fajnie, że dowieźliśmy zwycięstwo do końca. W drugiej połowie zabrakło sił w grze przeciw strefie. Oddawaliśmy też czasami głupie rzuty, choć byliśmy przygotowany na taki typ defensywy. W końcówce ich strefa wyprowadziła nas jednak z rytmu. Myślę, że prowadzenie różnicą 17 punktów dało nam komfort, ale może wtedy zaczęliśmy myśleć, by szybko ten mecz się skończył - powiedział kapitan Legii Sebastian Kowalczyk, który uzyskał 16 punktów.

W końcówce także torunianie nie mieli sił i pudłowali, nawet rzuty wolne, co stało się udziałem czołowego gracza Roba Lowery'ego, który nie trafił żadnego na 25 sekund przed końcem.

- Przez 40 minut Legia była lepsza. Rozpoczęliśmy słabo, ale mamy kłopoty w rotacji, bo dotknęły nas problemy zdrowotne. Trenujemy niepełną dziesiątką i to się odbija w meczu. Nie mogę winić chłopaków, bo walczyli, grali twardo w defensywie - 68 punktów straconych to nie jest zły wynik. Nie mamy jednak "chemii" w ataku. Straciliśmy przez kontuzje rytm w ofensywie. Mam nadzieję, że to się zmieni wkrótce. Życzę kibicom obydwu zespołów, którzy stworzyli dobrą atmosferę i Polakom wszystkiego najlepszego z okazji święta narodowego. Jestem dumny, że mogę pracować w Polsce - powiedział szkoleniowiec torunian Dejan Mihevc, dodając, że wzmocnienia w jego zespole są spodziewane w najbliższych dniach.

Trener Legii podkreślał, że jego drużyna robi cały czas postęp.

- Gratuluję zawodnikom i jestem z nich dumny, tym bardziej, że jesteśmy drugim najmłodszym zespołem w lidze. Wyznaczamy sobie małe cele: najpierw dwie wygrane z rzędu i to się udało. Kolejnym było "zabicie lwa" , czyli zwycięstwo nad liderem tabeli. Zrobiliśmy to, więc to teraz my jesteśmy lwami. Mecz miał dać sygnał, że jesteśmy dobrą drużyną. Tym razem końcówka należała do nas, i to cieszy, ale zarówno porażki, jak i zwycięstwa budują zespół - podkreślił macedoński szkoleniowiec.

Przed meczem w związku z przypadającą w niedzielę 100-rocznicą odzyskania niepodległości kibice odśpiewali cztery zwrotki hymnu, a koszykarze obydwu zespołów i sędziowie rozdawali biało-czerwone szaliki fanom. Także w specjalnych koszulkach z napisem "kiedy my żyjemy" rozgrzewali się przed meczem legioniści. Zespoły wystąpiły w strojach w narodowych barwach.

Źródło:

PAP

Autor:

mnd